przy kawie ☆ Wino, papieros i naprawiony kran

Ostatnio naprawdę potrafię być zajęta rzeczywistością. Chociaż nie jest ona znowu tak rzeczywista. Po prostu....takie rzeczy jak blog, snapchat i inne wirtualne cośki są dalej ode mnie. Co mi wadzi, ponieważ chciałabym wrócić do pisania bloga częściej (nie mówiąc o tym, że mam prawie wszystko do opublikowania kilku postów...). Tak więc siedzę w swojej bańce od mniej więcej września. Zaczęłam drugi kierunek studiów, piszę licencjat z pierwszego kierunku, mieszkam dalej gdzie mieszkałam, jako tako wszystko jest okej, jak nie lepiej. W zasadzie nie ma argumentu przeciw, aby powiedzieć, że jest coś nie tak. Jak o tym myślałam kilka miesięcy wcześniej widziałam to jako bardzo różowy kolor połączony z rozpromienionym słońcem. A teraz...? Mam wątpliwości, chociaż dalej nie odbieram tego na 'nie'. To bardzo skomplikowane.




To nie tak, że popadam w stan smutku, zwątpienia. Wręcz przeciwnie. Naprawdę jest dobrze, wszystko się układa, a ja w tym codziennym życiu spaceruję. Tak wiele osób wokół mnie biega, ale ja spaceruję. To jest dziwne, uświadomiłam sobie sytuację i jest mi z tym dziwnie. To dość niecodzienne. Nie czuję wielkiej presji pomimo natłoku zajęć. Każdej rzeczy jestem w stanie podołać. Nie denerwuję się na dłużej niż pięć minut, a smutku nie odczułam przez pół roku, pomijając na razie dwa dni w tym miesiącu (raz po prostu zrobiło mi się smutno bez większego powodu i po chwili zastanowienia wróciłam do swojego zajęcia nie odczuwając dalej tej emocji, drugie stało się wczoraj kiedy włączyła mi się przypadkiem interpretacja kilku teledysków i stwierdziłam jak smutne musi być życie, kiedy starasz się biec dalej, żyć dalej, ale to cię przytłacza, bo problemy nie znikają w tyle, one biegną dalej z tobą. No tak między innymi. Było jeszcze kilka tematów, o których wtedy pomyślałam). Tak więc smutek chwilowo ulotnił się z mojego życia. To super w zasadzie, ale czasem zastanawiam się kiedy przyjdzie ze zdwojoną siłą i doprowadzi mnie do stanu płaczu, bez większego powodu. W końcu nie da się żyć bez chwili słabości. Mamy do tego prawo. Tym bardziej, że ja odczuwałam i odczuwam każde emocje.

W każdym razie jest to dla mnie trochę nowa sytuacja. Wczoraj rozmawiając z przyjaciółką doszłyśmy do wniosku, że aktualnie nasza sytuacja, życie wygląda mniej więcej tak:
Domek z gankiem. Wokół ogród, sad. W dłoni papieros i wino, lub czego tam aktualnie potrzebuję. I w zasadzie to wychodzę na spacery, wykonuję swoje czynności dnia codziennego w ogródku, w sadzie, w domku. Czasem muszę biec za jakimś trollem, który zabrał skrzynkę jabłek z sadu, ale po chwili wracam do momentu spaceru, bieg był krótki i nie tak bardzo wyczerpujący jak się wydawał. Niekiedy występują większe odskocznie, jak popsuty odpływ w kuchni. Trzeba wstać i to naprawić. Czasem zejdzie krótko, czasem długo. Czasem będzie to błahe, czasem bardzo poważne. Suma summarum wszystko się naprostowuje. Jeśli się już kiedyś miało problemy, to każde kolejne przyjmuje się już lżej, przynajmniej w moim wykonaniu. Wiele rzeczy przychodzi do mnie łagodniej, a nazywają się "Problem 1" i "Problem 2". Rozumiecie? Skóra się zahartowała. Jasne, że zawsze może być gorzej. Ale teraz nie jest i dawno już nie było. Wszystko co obijało się po ogródku, sadzie czy domku prawie niczego nie naruszyło, a jak już to z łatwością, od pstryknięcia palcami znikało, nie ma śladu. Został odmalowany, zakryty, odnowiony.

Dlatego mam wrażenie, że moja obecna sytuacja jest bardzo niecodzienna. Żyję bardziej rzeczywistością, która jest nieco nieuchwytna. Tak powinno to wyglądać od boku. Ile osób tak lekko podchodzi do życia? Żyje swobodnie, cieszy się nim, normalnie użytkuje, a zarazem jest tak spokojne. Takie udane. Takie nietykalne dla świata zewnętrznego.

Czasem czuje się bardzo z boku do swojego życia. Przez to, że jest takie spokojne, powolne. Nie muszę się spieszyć, bo wszystko trzymam jak powinnam. Mam czas nawet na dodatkowe przemyślenia, obserwacje chociażby samą siebie.

Zaraz, zaraz. Nie wyobrażajcie sobie, że całe moje życie przeminęło mi barwione różem. Miałam gorsze sytuacje, przykre dla mnie, odczuwałam to w różny sposób. To nie tak, że nie zostawiam rzeczy na ostatnią chwilę, nie mam w ogóle obowiązków na studia, nie biegnę spóźniona na pociąg czy żyję na limicie pieniężnym. To co opisałam to nie jest ideał. Odczuwam swoje życie i cieszę się, denerwuję.

To również nie tak, że poddaję się temu co się dzieje. Nie jestem osobą, która rzuca się w wir i uważa, że jak tak ma być to będzie. Są rzeczy, które trzeba przyjąć na klatę, nie mamy na nie wpływu, a są rzeczy, którym to my przewodniczymy i musimy ich pilnować.

Obserwując ludzi wokół widzę, że oni biegają, spieszą się. Przebywają maraton. Co się stało, że ja nie muszę? Nie znalazłam złotego środka przecież. Nie mam mniej zajęć czy obowiązków niż inni. Nie olewam również niczego. Samoistnie wszystko toczy się w dobrym kierunku. (Może zbyt często wdeptuję w psie kupy?)

1 komentarze:

  1. Warto się tak zatrzymać raz po raz, ja z kolei jestem w tłumie tych zabieganych i tych jeszcze bardziej wirtualnie zabieganych

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.